Marzenie Kazia spełniło się !!!
"Tata ja wiem, że patrząc na Ziemię jesteś szczęśliwy, widząc mnie kontynuującego Twoje marzenia. Te marzenia są drogowskazem w moim życiu i na zawsze pozostaną w mojej pamięci"
Wyrastając przy moim ojcu...
Tyle wspomnień do przekazania w tak krótkim czasie... Co Ja mogę powiedzieć o Kazimierzu Deynie? Kaziu nie był tylko wspaniałą osobą, piłkarzem, przyjacielem, lecz również wspaniałym ojcem i mężem. Jego głównym założeniem zawsze było wsparcie rodziny, jak również chciał być pewny żebyśmy z mamą byli szczęśliwi. On zawsze chciał, żeby wszystko było dobrze. Zawsze był dumny z wszystkiego co robił. Tata był bardzo lojalny dla gry. Spędzał wiele godzin na treningach, po to żeby ulepszyć grę, bo nie był zadowolony ze swojej gry.
Tata zawsze wspominał mi: "Nigdy nie myśl, że już doszedłeś do 100% w swojej grze, zawsze będzie miejsce na ulepszenie gry, zawsze się znajdzie ktoś kto będzie chciał ci dorównać, ktoś kto będzie lepszy od ciebie". Wyrastając i będąc częścią sukcesów mojego taty, jest czymś bardzo specjalnym dla mnie. Myślę o tym, jak wiele rzeczy mój tata był w stanie osiągnąć będąc światowej klasy piłkarzem, będąc uznawanym jako jednym z najsłynniejszych piłkarzy w latach siedemdziesiątych, jak również będąc w stanie wyjechać z polski do Anglii, a na koniec spełnienia jego marzeń do San Diego Sockers w 1981 roku.
San Diego Socker dążyło do tego, żeby Kaziu przyjechał do stanów zjednoczonych i grał w amerykańskiej lidze. On był bardzo z tego zadowolony jak również jego rodzina (ja z mamą). Tata był bardzo wzruszony tym, że będzie grał w Ameryce. Pomimo, że było ciężko na początku, tata i my przyzwyczailiśmy się do stylu życia w Ameryce.
Jak wiecie tata odnosił sukcesy, grając w USA był kapitanem San Diego Sockers, miał duży wkład w to, że San Diego Sockers zdobyło pięć mistrzostw ameryki po kolei. Kibice byli zafascynowani moim tatą i poziomem jego gry w piłkę nożną. On nie był najszybszym piłkarzem na boisku i kibice pamiętają Go, za jego zdolności kontrolowania piłki, jak również wizję gry.
Tata potrafił podczas gry, wystawić przeciwnika na pośmiewisko! Szczególnie w momencie kiedy wyglądało, że gra z zamkniętymi oczami, on pomimo tego był w stanie osiągnąć to czego chciał podczas gry. Zawsze był czujny i gdy przeciwnik chciał Go wystawić na próbę, on zawsze z tą próbą, prowokacją sobie poradził.
Mój tata zawsze chciał żebym spróbował znaleźć się w jego sytuacji w jego "butach", lecz wyrastając wiedziałem, że to będzie nie możliwe, znając jego miłość do gry jaką on posiadał.
Chciał żebym był najlepszym jakim tylko mogę, kiedy byłem na boisku. Zawsze chciał żebym ćwiczył więcej, dawał z siebie więcej niż inni bo tak jest przyjęte, jeśli chce się odnosić sukcesy. W Ameryce większość drużyn trenuje tylko dwa razy w tygodniu, tata mówił: "Grając w piłkę nożną tylko dwa razy w tygodniu, nigdy nie odniesie się sukcesów, i nie będzie się dobrym piłkarzem, Ty musisz grać każdego dnia po to, żeby odnieść sukces w sporcie".
Jeździłem z tatą na treningi sockersów, i trenowałem wspólnie z drużyną za każdym razem jak tylko miałem okazję. On zawsze do mnie mówił: "Uważaj, słuchaj, ucz się od najlepszych". Przez lata nie tylko byłem w stanie nauczyć się gry od taty, lecz od innych najlepszych piłkarzy, nigdy w życiu nie zapomnę wartościowych rzeczy, których się od niego i innych nauczyłem.
Mój ojciec miał wielki autorytet na boisku i po za boiskiem. Wtedy, kiedy jego dni jako piłkarza się skończyły, on pomimo wszystko kontynuował i był częścią gry. Trenował wówczas młodych piłkarzy w San Diego i okolicach. On dał im, tym młodym piłkarzom nową wizję gry, poznali jak bardzo szczególną sprawą jest gra w piłkę nożną, i na czym ta gra polega...
Mój ojciec pozostanie na zawsze w wielu sercach przyjaciół których poznał przez wiele lat, w sercach które poruszył, jak również samą grę. Tata zawsze będzie spoglądał na boisko piłkarskie, on wie, on obserwuje boisko. Ja wiem, że on jest zawsze ze mną wtedy, kiedy gram, trenuję... On musi wiedzieć, że ja robię wszystko to co jest potrzebne do gry w piłkę nożną, i wszystko ma w sobie pokrycie.
Pomimo, że tata nie jest z nami fizycznie, to Ja wiem, że on jest w naszych sercach i obserwuje nas, upewniając się, żeby piłka nożna się rozwijała i była rozgrywana do najwyższej klasy...
"Tato dziękuję, że byłeś wspaniałym ojcem, najlepszym przyjacielem i bohaterem, Ja nigdy nie zapomnę tego co nauczyłeś mnie i innych, Ty byłeś i będziesz największą osobą w moich oczach, i wielu innych. Nigdy nie będziesz zapomniany, a wspomnienia pozostaną ze mną"
"Miłość w chmurach"
Lotnisko Okęcie będę zawsze wspominała z lezką w oku. Tutaj wszystko się rozpoczęło. Nasza miłość od pierwszego wejrzenia, wyjazdy do Monachium, Amsterdamu, New Yorku, wielu innych krajów...
Miłość od pierwszego wejrzenia. Czy można w to uwierzyć? chyba tak!!! W naszym przypadku sprawdziło się to w stu procentach. W 1970-tym roku wzięliśmy ślub, trzy lata później urodził się syn Norbert. Nasz dom był zawsze pełen rodzinnego ciepła, otwarty dla rodziny, przyjaciół, znajomych. Powroty Kazimierza do domu szczególnie z zagranicznych turniejów były dla mnie świętem.
Przygotowywałam specjalnie dla męża jego ulubione potrawy. Wolnych chwilach odpoczywaliśmy przy muzyce lat 70-tych.Wspolnie wychodziliśmy na spacery do Łazienek Królewskich, gdzie Kazimierz uczył małego Norberta gry w piłkę. Starał się być wzorem dobrego ojca i męża.
Pamiętam wspomnienia Matki Kazimierza, która przekazała mi, że rodzeństwo miało talenty w różnych kierunkach sportu. "Kaz" jako jedyny miał talent wrodzony, a przy tym wielkie szczęście. Zamiast konika na biegunach wolał zawsze piłkę. Piłka była Jego życiem. Sukcesy, które odnosił na boiskach krajowych i zagranicznych przyniosły liczne medale, satysfakcje i sławę.
Był jednak człowiekiem skromnym. Nie zabiegał o popularność, nie potrafił z nią obcować.
Wyjazd do Anglii, a następnie do USA okazał się niewypałem. Liczne niepowodzenia, częste przesiadywanie na ławce rezerwowych było dla Kota "wielką karą". Pomimo tego nie poddawał się. Otrzymał propozycję zostania trenerem w Meksyku, a następnie nominacje udziału w Olimpiadzie w USA.
Nie zdążył jednak skorzystać z drugiej propozycji. Zginał tragicznie w wypadku samochodowym w 1989-tym roku.
Zycie u boku słynnego piłkarza nie było łatwe...... Był własnością NARODU i miłość do piłki stawiał na pierwszym miejscu.
Zgasł jak promyk słońca, zostawiając po sobie ogromna spuściznę swego talentu dla następnych pokoleń. Syn Norbert spełnia i realizuje marzenie swego Ojca, trenując młodą kadrę piłkarską w San Diego i odnosi liczne sukcesy.
Wierze głęboko w to, że strona internetowa o Kazimierzu Deynie będzie popularyzowana i zostanie On na zawsze w sercach kibiców.
Mariola Deyna - San Diego, California (10 marca 2005)
... Steve'a Stuzynskiego z San Diego
W Polsce w latach 70-tych o Kazimierzu Deynie słyszeli wszyscy...
Również i ja będąc małym chłopcem mieszkającym wówczas w Polsce miałem okazję podziwiać jego talent oglądając mecze w telewizji, gdy grał w reprezentacji Polski i w Legii Warszawa. Nigdy w życiu nie przypuszczałem, że poznam Go kiedyś osobiście, i że moja znajomość z Kaziem wpłynie także na moje życie osobiste.
Kazia Deynę i jego rodzinę poznałem w San Diego późną wiosną 1987-go roku. Kaziu wówczas od kilku miesięcy już nie grał w San Diego Sockers. Moja żona Urszula była wówczas w ciąży z naszym synkiem Kennym. Jako młode małżeństwo zaczynalismy nowe życie w San Diego - znaliśmy niewiele osób.
Od naszego pierwszego spotkania z Deynami polubiliśmy się nawzajem. Kiedy zbliżał się dzień urodzin Kennego zaczeliśmy się przygotowywać do chrztu. Na matkę chrzestną wybraliśmy znajomą Iwonę z Warszawy. Nie wiedzielismy wówczas kto zostanie ojcem chrzestnym. Postanowiłem, że zapytam Kazia, ale nie wiedziałem jak na to zareaguje. Ku naszej radości odpowiedział natychmiast: "Oczywiście, bardzo chetnie, kiedy będzie chrzest?". Zauważyłem, że bardzo ucieszył się z tej propozycji.
I tak tu w San Diego zaczęła się nasza bliższa znajomość z Kaziem i jego rodziną.
Ja osobiście traktowałem Go jako dobrego znajomego, ojca chrzestnego mojego synka, osobę bliską. Oczywiście wiedziałem, że był wielkim sportowcem, znanym piłkarzem, lecz dla mnie najważniejszym było to, że był człowiekiem. I chyba on o tym wiedział czuł to...
Za każdym razem jak był u nas w domu, czy jak my byliśmy u niego w domu On czuł się na luzie. Był bardzo rozmowny, towarzyski i nawet jak kiedyś zadałem mu z ciekawości pytanie o tej feralnej 11-tce w Argentynie, bez wahania mi o tym opowiedział. Później po latach dowiedziałem się, że o tym nigdy nie chciał mówić, a jednak mi odpowiedział...
Bardzo lubiliśmy grać z Kaziem w bilard. Ja bardzo chciałem z nim wygrywać, lecz jakoś nigdy mi to nie wyszło. Pamiętam jak raz mi się powiodło i wbiłem dwie bile do bilardowych kieszeni, Kaziu wówczas mówił do siebie tak, jakby głośno myśląc... "o to nie dobrze" , "tak nie może być" i gdy tylko nadeszła jego kolej gry, wbijał po kolei wszystkie bile. Mecz kończył się moją przegraną, a Jego zwycięstwem.
Raz pamiętam jak postanowiliśmy rozegrać "mecz międzynarodowy" Kaziu z moim teściem byli reprezentacją Polski, a ja Stanów Zjednoczonych. Wynik meczu był wiadomy, Polska wygrała. Nawet grając w bilarda chciał reprezentować Polskę. Zawsze czuł się Polakiem pomimo, że mieszkał tysiące kilometrów od Polski. Tak jak był najlepszy w piłce nożej, tak również był bardzo dobry w innych dziedzinach sportu. Zauważyłem, że Kaziu osobiście bardzo przeżywał sport. Pamiętam pewnego razu wspólnie siedząc przy stole jedząc, rozmawiając i oglądając w telewizji jazdę figurową na lodzie, musiał wstawać od stołu, i tłumacząc nam o tej jeździe korygował błędy zawodników itd...
Bardzo kochał dzieci, a dzieci kochały jego i miały do niego wielki szacunek. Młodzieżowa drużyna, którą trenował aż do śmierci, uhonorowała go nosząc na sobie piłkarskie koszulki i spodenki w biało-czerwonych barwach, wiedząc, że Polska flaga jest w tych kolorach.
Po raz ostatni rozmawiałem z Kaziem telefonicznie tydzień przed jego tragiczną śmiercią zapraszając Go, na drugie urodziny Kennego. Chciał być na przyjęciu, lecz powiedział, że nie może. Miał obowiązki - wyjazd ze swoją druzyną juniorów. Powiedział, że jak wróci to zadzwoni.
Już nie zadzwonił... zginął tragicznie tydzień później 1-go września około godziny 1-szej w nocy.
Wiadomość o jego śmierci bardzo mną wstrząsneła, nawet nie próbuje tego opisać słowami...
Mariola zrobiła wszystko, żeby jego ostatnia droga, jego pogrzeb odbył się z honorami i szacunkiem. Między innymi ja również z moją żoną pomagalismy Marioli w zorganizowaniu pogrzebu. Dużo pomogli przedstawiciele organizacji "Legends". Podczas uroczystości pogrzebowych w kościele przy trumnie Kazia stało czterech zołnierzy U.S. Marines Gwardii Honorowej. Trumnę Kazia z kościoła do limuzyny pogrzebowej, jak również na cmentarzu eskortowali jego koledzy z San Diego Sockers. Przed włożeniem trumny do grobu wszyscy podchodziliśmy pojedyńczo do jego trumny. Norbert pocałował ojca trumnę, Mariola, my z żoną podchodzilismy żegnając Kazia. Ja niosłem małego Kennego na rękach, mój synek pożegnał się z ojcem chrzestnym dotykając jego trumny. Podchodzili Polacy zamieszkali w San Diego, piłkarze z San Diego Sockers, Legends, przedstawiciele amerykańskich organizacji, podchodzili ci młodzi amerykanie w biało-czerwonych strojach, chłopcy, których Kaziu trenował. Żegnając się ze swoim ukochanym trenerem, niektórzy z nich dotykali trumne, niektórzy całowali. Norbet z Mariolą im wszystkim indywidualnie dziękowali za pamięć, pocieszali, przytulali do siebie.
Niestety z Polski nie było nikogo podczas Kazia pogrzebu. Pomimo, że zostali od razu o jego śmierci i dacie pogrzebu powiadomoeni, a uroczystości pogrzebowe odbyły osiem dni po jego śmierci.
Wiedziałem, że wielu Go uwielbiało w Polsce, jak również, że wielu nielubiło. Natomiast o wielu negatywnych rzeczach Kazia życia poprzednio, nie wiedziałem. Wiedziałem, że byli tacy co na niego gwizdali, lecz nie wiedziałem, że go obrzucali kamieniami, pluli, wyzywali. Teraz wiem, że on to wszystko w swoim sercu ściskał. Te piękne chwile, jak również te bolesne. Tak jak róże z kolcami...
Tylko i wyłącznie on sam wiedział co czuł, my i tak tego nigdy nie zrozumiemy, chociaż nie wiadomo jak bardzo bysmy chcieli...
Tragedią jego śmierci są wszystkie elementy składające się na jego całe życie... nikt z nas nie jest świętym na tej ziemi, jak również każdy z nas ma swoje dobre i złe strony...
Lecz zanim kogoś osądzimy, nie znając tej osoby bliżej, to spójrzmy sami na siebie i zadajmy sobie pytanie "czy my jesteśmy perfekt?"
Teraz dzięki tej internetowej stronie "Ku Pamięci Kazimierza Deyny", dzięki Ciniakowi, redakcji LegiaLive jak również innym osobom wielu ludzi będzie mogło poznać bliżej Kazimierza Deynę.
To dzięki Wam kibicom Legii Warszawa, kibicom w całej Polsce, kibicom w różnych krajach świata, starszemu pokoleniu, to dzięki Wam młodzieży, legenda Kazimierza Deyny nigdy nie umrze i na zawsze pozostanie żywa.
Największym pomnikiem Kazimierza Deyny, jest i pozostanie żywy pomnik ludzkich serc, pomnik, który pozostanie na zawsze. Pomnik młodego pokolenia, które przekaże Go swoim następcom.
Nie jestem pisarzem lub dziennikarzem, pisze tu o paru przyjemnych i paru bardzo bolesnych wspomnieniach. Pisze prostym językiem o moich osobistych wspomnieniach o Kaziu Deynie, pisze to co czuje w moim sercu, jak również tak, jakim Go znałem w San Diego.
"Odpoczywaj w spokoju przyjacielu.
Na zawsze pozostaniesz w moim sercu i w sercach mojej rodziny, a legenda twoja nigdy nie umrze"
Steve Stużyński, San Diego, California, 20 lutego 2004.
PS. Jest mi bardzo przykro dowiadując się z niektórych źródeł, jak to niektórzy piszą w internecine, że grób Kazia jest zapomniany, ze nikt na jego grób nie przychodzi itp. Tym wszystkim chcę oznajmić w dwóch słowach - NIE PRAWDA!
Osobiście przychodzę ze swoją rodziną na Kazia grób od czasu jego śmierci kilkanaście razy do roku. Na rocznice jego urodzin, śmierci, Wszystkich Świetych, Bożego Narodzenia, Świąt Wielkanocnych, i tak poprostu sam gdy jestem w okolicach cmentarza. Mariola również zawsze od czasu pogrzebu przychodzi na Kazia grób na każdą rocznice, święta i nie tylko na święta. Składa piekne bukiety kwiatów, zapala świece, modli się...
Kazia grób jest zawsze zadbany, bardzo często stoją na jego grobie świeże kwiaty, świece. Przychodzą równierz inni, jak również przyjezdni.
KAZIA GRÓB BYŁ, JEST I ZAWSZE BĘDZIE ZADBANY I NIGDY NIE BĘDZIE ZAPOMNIANY!
15 lat temu w drodze do pracy usłyszałam w radiu wiadomość, że: "W nocy zginął tragicznie Kazimierz Deyna. Światowej sławy piłkarz, który po zakończeniu kariery w Europie przyjechał do San Diego. Nie znana wówczas drużyna San Diego Sockers, dzięki niemu szybko stała się Mistrzem Stanów Zjednoczonych ...". Była to wiodąca wiadomość w porannych dziennikach na wszystkich stacjach.
To była tak szokujaca wiadomość, że na moment zapomniałam, że prowadzę samochód. Wsłuchana w głos lektora w radiu mimowolnie zwolniłam, dopiero dźwięk klaksonów zirytowanych kierowców ocknął mnie. Ten moment odzywa się za każdym razem, kiedy przejeżdżam tym odcinkiem autostrady ...
Odwiedzając teraz stronę internetową, poświęconą Kazimierzowi Deynie jestem mile zaskoczona, że po tylu latach od Jego wyjazdu z kraju, pamięć o Nim nie ginie. Jestem zaskoczona i pod dużym wrażeniem, że młodzież Polska, która praktycznie nie może pamiętać Kazia, wykazuje tyle zainteresowania tą "Polską Legendą" . Wielkie dzięki dla twórców tej strony. Szczeże mówiąc, to czytanie tych komentarzy i refleksje ludzi, którzy znali Kazia z prasy i ekranu, skłoniło mnie, żeby dodać własne wspomnienia przy tej okazji.
Trudno uwierzyć, że już 15 lat mineło ...
Byłam nie tylko kibicem ale również, przyjacielem rodziny Deynów, którą poznałam w 1981 roku i miałam zaszczyt być w bliskim kontakcie przez 5 lat. Kazimierz znany jako Kaz w San Diego, był istotnie ikoną w lokalnym sporcie w latach osiemdziesiątych. Piłka nożna jakkolwiek była wtedy w powijakach w USA. Dzięki talentowi i pracy Kazia zaczeła zdobywać niesamowitą popularność. Lokalne drużyny z San Diego w tradycyjnie popularnych sportach, nie spisywały się w tym czasie rewelacyjnie. Kazio ze swoją drużyną dał kibicom nie tylko emocje, ale też stysfakcję z tego, że San Diego dotychczas znane ze wspaniałej pogody i krajobrazów, stało się popularnym miastem w dziedzinie sportu. Gdzie wiodącą role odgrywała drużyna Sockers'ów. W każdym sezonie zasiadał w hali "Arena" komplet publiczności.
Przez wiele sezonów, bywaliśmy na każdym meczu. Po meczach spotykaliśmy się w małym gronie zagorzałych kibiców Legii, najczęściej u Nas w domu, celebrując sukcesy sportowe Kazia i wspominając Jego lata w Legii i w reprezentacji Polski. Świętowaliśmy wspólnie wiele Wigilii, Urodzin, Chrzcin, i innych uroczystości w San Diego.
O sukcesach sportowych Kazimierza można mówić bez końca.Wszyscy je znamy i pamiętamy,więc nie będe się powtarzać. Natomiast bardziej interesujące są personalne refleksje.
Kazio był nieco enigmatyczny. Pierwsze wraże jakie sprawiał ? jakby traktował każdego z dystansem, ale to było dalekie od prawdy. On był bardzo skromny, cenił wszystkich znajomych, ale nie spieszył się z zawieraniem zażyłych znajomości.Wydaje mi się, że był dobrym sędzią charakterów ... Był przedewszystkim niesamowicie uprzejmy, tak dla kibiców jak i dla ludzi którzy nie znali się na sporcie. Lubił ludzi i był przez nich lubiany. Zawsze pogodny, nie pamiętam Jego nigdy innego, nawet gdy nie był zadowolony z sytuacji, naturalny optymista. Oczywiście był zawsze w centrum zainteresowania dla ludzi, którzy zetkneli sie z Nim po raz pierwszy, i zawsze byłam zdumiona Jego skromnością. Przecież zdawał sobie sprawę ze swojego statutu gwiazdy, ale nigdy nie pokazywał tego, jak na boisku, tak i w życiu prywatnym, zawsze zachował się z gracją.
Pamiętam nieliczne sytuacje, gdzie Ja i inni, którzy dobrze znaliśmy Kazika traciliśmy cierpliwość i czuliśmy się w obowiązku "ratowania" jego z narzucającego się towarzystwa kilku osób. On tylko mrugnął do nas okiem i sam się wykręcił. Subtelnie usuwając się bez dawania nikomu do zrozumienia, że miał dosyć jego towarzystwa. Kazio posiadał specyficzne poczucie humoru. Lubiał żartować, czasami nawet uczszypliwie, ale nigdy z intencją urażenia kogoś. Był wielką osobą, ale się nie wywyższał. Nie był idealną osobą i nigdy nie udawał, że nią był, po prostu był sobą. Dlatego miał wielu przyjaciół, wielbicieli w San Diego, którzy jego nigdy nie znali, ale zawdzięczali jemu wiele radosnych chwil.
Ja pracowałam przez 10 lat z Pania po 60-tce w latach osiemdziesiątych, która pasjonowała sie sportem. Ponieważ San Diego nie miało błyskotliwych drużyn w tym czasie, a ona uwielbiała ogladać imprezy na żywo, to zasugerowałam jej żeby poszła na mecz piłki nożnej. Nie żałowała i nawet wykupiła karnet na cały rok, a potem przez wiele następnych sezonów chodziła na mecze Sockers'ów.
Kazio Deyna był Jej faworytem. To był jeden kibic Amerykański, który był reprezentantem tysięcy.
Hanna Kruz, San Diego, California, 30 sierpnia 2004.