Legia LIVE! - www.legia.warszawa.pl




1558686





On nie był może na boisku zbyt dynamiczny, za to jego gra dynamiczna jak najbardziej. Nie musiał szybko biegać, bo po prostu wolał szybko myśleć i doskonale wiedział, że piłka zawsze jest szybsza od zawodnika. Co wcale nieznaczy, że nie miał dryblingu. Ale nie był to drybling oparty na szybkości, lecz przede wszystkim na technice i przewidywaniu ruchów rywali, drybling realizowany niemal w miejscu, "na stojąco". To nieprawdopodobne, ale Kazik - gracz formalnie ofensywny - lepiej "czytał" zamierzających go zneutralizować rywali, niż oni jego. Potrafił bez opanowania piłki z zegarmistrzowską precyzją podać na dużą odległość do partnera ustawionego optymalnie, a zarazem w miejscu dla przeciwników nieoczekiwanym.Takim jednym zagraniem błyskawicznie zmieniał układ sił na boisku, jak mówią fachowcy - "odwracał grę". Lepiej w tamtych czasach nie potrafił czynić tego chyba nikt na świecie. Brazylijczyk Gerson trochę za bardzo piłeczkę pieścił, Anglik Charlton grał bardziej mechanicznie, a Niemiec Netzer gorzej od Deyny wyważał proporcje między akcjami indywidualnymi i zespołowymi. Nic więc dziwnego, że u szczytu swej kariery, i zarazem w zenicie wspaniałej reperezentacji Kazimierza Górskego, jego imiennik został zaliczony do trójki najlepszych piłkarzy świata, w towarzystwie takich legend jak Johan Cruyff i Franz Becenbauer.

Kazik zasłynął jako prekursor w supernowoczesnym jak na tamte czasy rozgrywaniu piłki, prowadzeniu gry, drygowaniu zespołem, czyli - jako niepowtarzalny środkowy pomocnik (stosowano wówczas system 1+4+3+3). To przyspieszał, to zwalniał, fenomenalnie regulował tempo akcji. A jak wspaniale strzelał z daleka, jak nieprawdopodobną nadawał piłce rotację przy rzutach wolnych! To, czym dziś czaruje w tej dziedzinie Brazylijczyk Roberto Carlos i Anglik David Beckham, to przy Kaziku zaledwie przedszkole... A kilka ważnych meczów udowodniło, że był znacznie wszechstronniejszy od swych konkurentów do miana króla światowego futbolu.

Przypomnijmy sobie choćby olimpijski finał z Węgrami. Kazik wystąpił wtedy jako główny egzekutor, obie bramki na wagę złotego medalu zdobył z pozycji napastnika. Umiejętnie i często wcielał się w tę rolę, a trzeba uczciwie powiedzieć, że m.in. dzięki równie inteligentnej grze Włodzimierza Lubańskiego, który wymieniał się z Kazikiem zadaniami. Z kolei chorzowski, wygrany (raz jedyny w naszej historii) 2:0 mecz przeciw Angli, z czerwca 1973, pokazał, jak wspaniale Kazik grał w defensywie. I to wcale nie za sprawą jakichś ofiarnych interwencji czy wślizgów. Anglicy nacierali, nacierali, a piłka niczym magnes trafiała pod nogi cofniętego Kazika, ustawionego tuż przed stoperami Gorgoniem i Bulzackim. A podczas pamiętnych meczów Legii z Górnikiem Kazik niemal do przesady szukał boiskowego kontaktu z Lubańskim i jakby od niechcenia stopował jego dynamiczne szarże. Tak, tak - Deyna miewał kaprysy indywidualnej opieki nad Lubańskim i wywiązywał się z niej bezbłędnie. W rozmaitych wywiadach zapowiadał zresztą, że pod koniec kariery przekwalifikuje się na prawego obrońcę... Ostatecznie do tego nie doszło, ale w destrukcji radził sobie do tego stopnia skutecznie, że gdyby ktoś kazał mi dziś ułożyć światową jedenastkę wszechczasów z uwzględnieniem defensywnego pomocnika - bez wahania wybrałbym Kazia. A inni pretendenci do obsady środka pomocy niechaj by się męczyli w walce o pierwszeństwo...

Na duński turniej weteranów latem 1989 roku większość "Orłów Górskiego" przyjechała w gotowości bojowej, nabytej podczas w miarę częstych występów, mniej lub bardziej okolicznościowych, przed krajową publicznością. Kazik dojechał z USA i jak wyznał - dawno nie miał kontaktu z piłką, trochę tylko - po otrzymaniu zaproszenia do Danii - poćwiczył.

I wydawało się, że jako dawny kapitan i lider reprezentacji będzie jedynie, z racji swej sławy, równie sympatycznym co eleganckim ozdobnikiem polskiej ekipy, jednak na boisku - raczej figurantem... Tymczasem, ku ogólnemu zdumieniu, po przyjęciu kapitańskiej opaski, po ponad dziesięcioletnim braku kontaktu z partnerami, nie tylko znakomicie się do nich dostroił, nie tylko znakomicie wyczuwał ich intencjie, jakby wciąż grali ze sobą na co dzień, ale poprostu znów był najlepszy. Cudownie, finezyjne podania, cudowne, niezapomniane strzały - "kaczki" i "rogale", po których radziecki i włoski bramkarz musieli sięgać do siatki. Bo talentu się nie zapomina, talent się ma albo nie ma. A Kazik miał i - mimo pewnych zawirowań - potrafił go pielęgnować. Nieprzypadkowo Francuzi nazywali go "Generałem".


Lesław Ćmikiewicz (w latach 1970-1978 partner z Legii i reprezentacji): - Poznałem go jako junior reprezentacji Dolnego Śląska, która przegrała z Gdańskiem, a zdecydował o tym właśnie jeden człowiek - właśnie Kazio. Potem, już w czasach seniorskich, wyróżniał się odpornością psychiczną, sprawnością fizyczną i dużą wydolnością. Gdy naszym trenerem w Legii był Jaroslav Vejvoda, często graliśmy mecze jeden na jednego na całym boisku i Kazio był w tych grach niezrównany. Te jego strzały! Słynne rogale! Jak genialnie mylił on bramkarzy poprzez zmienianie ustawienia stopy w czasie wykonywania rzutów karnych! Tego nie można się nauczyć, to trzeba mieć w genach. Poza tym - dobry kolega, ale wielki indywidualista.

Włodzimierz Lubański (w latach 1968-1978 partner z reprezentacji): - Fajny kumpel, doskonały piłkarz, ale człowiek skromny i małomówny. Wręcz zamknięty w sobie. Z drugiej jednak strony - sympatyczny kawalarz. Na boisku znakomicie umiał przewidzieć rozwój sytuacji. Dlatego nazwałbym go piłkarzem na... drugie podanie, bo myślał o jedno tempo szybciej niż inni. Bardzo dobrze rozumieliśmy się na boisku. Stosowaliśmy wymienność funkcji - on wchodził na moje miejsce środkowego napastnika, a ja wtedy grałem bardziej z tyłu. Czasem na zgrupowaniach kadry mieszkaliśmy w tym samym pokoju.

Piotr Mowlik (w latach 1971-1977 partner z Legii i reprezentacji): - W stosunkach koleżeńskich w Legii na pewno nie wykorzystywał swojej sławy. Pomagał młodszym kolegom, czego doświadczyłem jako początkujący bramkarz. Natomiast podczas treningów wytrzymałościowych starał się być najlepszy. Stawał się wtedy zawzięty. Z pozoru powolny, gdy był przy piłce nabierał szybkości. Lubił samotność i - na przykład podczas wyjazdów zagranicznych - my szliśmy gdzieś w grupie, a on szedł na spacer sam. Potem grałem przeciwko Kazikowi w USA, w lidze halowej. Tam był także niedoścignionym mistrzem.

Adam Musiał (w latach 1968-1974 partner z reprezentacji): - Wielki indywidualista i wspaniały piłkarz, lubił chadzać swoimi ścieżkami. Raczej nie utrzymywał bliskich kontaktów z kolegami z drużyny. Na zgrupowaniach często zajmował pokój z masażystą Mikołajewskim. Ale grał niekonwencjionalnie i nasze poczynania na boisku były podporządkowane jemu. Ale nie wszędzie w Polsce go lubiano i przezywano na przykład - Kołowrotek. Na pewno znakomicie dałby sobie radę także we współczesnym futbolu. Kto tak jak on potrafi teraz podać celnie na trzydzieści metrów?! On rozdzielał piłkę, a do biegania byli inni. Lubiał robić kawały kolegom, ale sam także bywał ich ofiarą. Kiedy w 1973 roku byliśmy na tournee w USA, Kazio bał się że się spóźni na zbiórkę kadry. Dlatego zamówił sobie w hotelu taksówkę. I taksówkarz podwiózł go z drugiej strony hotelu, bo jak się okazało - Kazio wyszedł tylnymi drzwiami. On sam się z tego zdarzenia śmiał najbardziej.

Jerzy Sadek (w 1966 roku partner z ŁKS-u i w 1968 roku z reprezentacji): - Gdy Kazik jeszcze jako junior trafił do Łodzi, widać było od razu, że dużo potrafi. Niestety, żal był wielki, bo tuż po pierwszoligowym debiucie w ŁKS upomniało się o niego wojsko. Potem jeszcze kilka razy występowaliśmy razem - w reprezentacji. Mimo młodego wieku już wówczas był wysoko ceniony przez kolegów z kadry.

Władysław Stachurski (w latach 1966-1973 partner z Legii i reprezentacji): - Gdy w 1966 roku Kazik trafił do Legii, to ja właśnie kończyłem zasadniczą służbę wojskową. Byliśmy prawie w tym samym wieku, więc kontaktowaliśmy się prywatnie. W 1970 roku razem z Benkiem Blautem byliśmy świadkami na jego ślubie w Poznaniu. W tamtej Legii tworzył grupę karcianą z Antkiem Trzaskowskim i Januszem Żmijewskim. Kazik był indywidualistą, który miał swoje własne spojrzenia na życie. A na boisku często strzelał gola w takim momencie, kiedy broniliśmy się i wtedy rywale tracili pomysł na to, jak nas pokonać.

Kazimierz Górski (w latach 1971-76 selekcjoner reprezentacji Polski): - Deyna był dyspozytorem reprezentacji, a po kontuzji Lubańskiego jej kapitanem. Od jego sposobu gry i nastawienia psychicznego dużo zależało. Miał specyficzny strzał, zwany... rogalem. Robił zamach i bramkarz się przygotowywał, że piłka pójdzie w jego kierunku, a ona dostawała takiedo fałszu, że szybowała w inną stronę. Poza boiskiem to był ciekawy typ człowieka. Indywidualista. Jak był spacer - inni szli w grupkach, a on sam. Ale to nie miało wpływu na jego pozycję w zespole. Mnie zawsze zastanawiało, że miał - oprócz sympatyków - tylu przeciwników. Może to wynikało z tego, że grał w Legii? Była to w historii polskiej piłki wielka postać - taka jak Wilimowski, Cieślik, Gracz czy Lubański.

Bernard Blaut (w latach 1966-1972 partner z Legii i reprezentacji): - W pomocy Legii grałem z Kazikiem i Lucjanem Brychczy, którego później zastąpił Leszek Ćmikiewicz. Każdy z nas widział, że Kazik to szalenie zdolny,nietuzinkowy piłkarz. Sczególnie imponowało jego niesamowite rozgrywanie piłki, wrodzona zdolność oceny sytuacji na boisku i wyboru najlepszego wariantu. Był doskonale wyszkolony technicznie. Jako człowiek nie był zdyscyplinowany. Przybył z małego miasta i Warszawa go zaszokowała. Potrafił znikać na parę dni. Kiedyś, przed przeniesieniem do jednostki wojskowej uratowała go rada drużyny, prosząc trenera Vejvodę o łagodniejszą karę. Odbierałem go jako człowieka trochę zagubionego poza boiskiem. Zaopiekowałem się nim i co najmniej pół roku mieszkał u mnie, gdyż wcześniej nie mógł się dostosować do życia w sportowym baraku.

Henryk Kasperczak (w latach 1973-1978 partner z reprezentacji): - Z Kaziem spędziłem w Legii okres mej służby wojskowej, chociaż ja grałem w rezerwach, a on w pierwszej drużynie. Potem przeżyliśmy wiele wspaniałych chwil w reprezentacji. Był zawsze koleżeński, bardzo się lubiliśmy. Wydawał się trudno dostępny, ale jak się z nim zaczęło rozmawiać - okazywał się otwarty, naturalny i z duszą. Nigdy się nie wywższał, nie stawiał się jako gwiazda. Był wysokiej klasy piłkarzem. Oprócz techniki i dobrego przeglądu sytuacji umiał zdobywać bramki z rzutów wolnych i karnych. Umiał narzucić drużynie swą myśl i odpowiednią orientację w grze.

Władysław Żmuda (w latach 1973-1978 partner z reprezentacji): - Wspaniały piłkarz, choć jego styl gry i osobowość niektórym wydawały się kontrowersyjne. Nie lubiano go na przykład na Śląsku. Moim zdaniem był w futbolu jednostką wybitną na skalę światową. My piłkarze znaliśmy jego prawdziwą wartość i dlatego był bardzo w drużynie ceniony. Często na zgrupowaniach kadry dzieliłem z nim pokój, choćby podczas finałów mistrzostw świata 1978 roku, w Argentynie. Obaj za dużo nie mówiliśmy, ale doskonale się rozumieliśmy.

Jacques Ladouceur (Panionios Ateny 1982 – 1984, San Diego Sockers 1985 – 1993, reprezentacja USA 1986): "Grałem z Kazem przez dwa lata w rozgrywkach halowych i muszę przyznać, że był najlepszym piłkarzem z jakim kiedykolwiek miałem okazję grać. Co więcej uważam go za jednego z najlepszych piłkarzy wszechczasów. Deyna potrafił robić niesamowite rzeczy z piłką. Wiele się od niego nauczyłem, gdyż Kaz zawsze był chętny do pomocy dla młodszych zawodników jak choćby ja sam. Miałem z nim dobry kontakt, dobrze mówił po angielsku, uwielbiał San Diego, pogodę, kolegów z drużyny, choć wiedziałem, że jego serce zawsze był w Polsce. Kiedy zginął przeżyłem szok, zdarzało mi się płakać wspominając go, odszedł wielki człowiek. Poznanie go zmieniło moje życie, to dla mnie zaszczyt, że miałem możliwość grania z Kazem."